Napisz do nas Strona główna Kontakt Archiwum
Stanisław Tatara - wspomnienia z września 1939 roku
Służbę wojskową rozpocząłem w 1933 roku w Marynarce Wojennej. W sierpniu, 1939 roku wypłynęliśmy z Gdyni dwoma okrętami: O.R.P. Rybitwa i O.R.P z wizytą do Łotwy, Litwy i Estonii. W portach: Rydze, Tallinie, Arensburgu i Pernau, przyjęto nas bardzo serdecznie, pogoda dopisywała nam wspaniała, ale podczas przyjęć już dały się odczuć atmosferę niepokoju w rozmowach z tamtejszą ludnością. St. Tatara
Pod koniec sierpnia, a było to 26 lub 27 nasz dowódca na O.R.P. Rybitwa kapitan marynarki Miladowski, zarządza alarm bojowy i natychmiastowe opuszczenie portu w Rydze, gdzie wówczas staliśmy. Wyczuliśmy, że nie jest to zwykły ćwiczebny alarm bojowy, jakie zwykle odbywały się na naszym okręcie, u naszego sąsiada na O.R.P. Czajka również działo się to samo. Po opuszczeniu portu na obu okrętach dowódcy zarządzają również alarm przeciwlotniczy, to już coś nie wesoło. Za chwilę z megafonu rozlegają się słowa naszego dowódcy oznajmiające o bardzo napiętej sytuacji w naszym kraju, oraz wezwaniu nas jak najszybciej do Gdyni, nakazuje wzmożenie czujności na okręcie i powiadamia o możliwości wybuchu wojny. Oba nasze okręty płyną całą naprzód, kurs Gdynia, nasz port macierzysty. W czasie powrotu w okolicy kilkunastu mil od Helu spotkaliśmy trzy nasze okręty, kontrtorpedowce i O.R.P. Grom - Błyskawicę i Burzę płynące również całą naprzód, lecz w przeciwnym kierunku od naszego, wymieniono banderami saluty i rozminęliśmy się. Dopiero po przybyciu do Gdyni dowiedzieliśmy się dokąd okręty te popłynęły do Anglii. Po przybyciu do Gdyni i zacumowaniu w porcie, otrzymaliśmy zakaz opuszczania okrętu, na parę tylko godzin mogą opuścić okręt żonaci aby pożegnać swe rodziny i natychmiast wracać na okręt.

Jak się okazało w niedługim czasie było to pożegnanie na długie lata. Po uzupełnieniu paliwa, amunicji, wody, min morskich, oraz żywności otrzymujemy rozkaz opuszczenia portu i patrol morski, już w pogotowiu bojowym, szczególnie nocami pod Gdańsk-Królewiec. Szczególnie nocami spotykaliśmy statki niemieckie płynące do Gdańska. W kompletnym zaciemnieniu okrętu naszego, staramy się rozpoznać co zawiera ładunek niemieckich statków i rozpoznajemy: samochody, zamaskowane działa, oraz wszelki sprzęt, którego tylko mogliśmy się domyślić jego przeznaczenia. Po zachowaniu się wysiadających ludzi i ich ilości rozpoznajemy wojsko. Po tych rozpoznaniach opuszczamy wody nie nasze teren zagrożony dla nas. Po powrocie dowódca nasz zdaje raport w dowództwie floty z naszych obserwacji. Wówczas już byliśmy pewni, że wojna może wybuchnąć lada dzień. I nie czekaliśmy długo, włos na którym wisiała wojna pęka wcześnie rano dnia 1 września 1939 roku o godzinie 4.45.

Pierwsze bomby padają na Morski Dywizjon Lotniczy w Pucku, bez wypowiedzenia wojny. Od pierwszych bomb ginie Dowódca Morskiego Dywizjonu Lotniczego, komandor Edward Szystkowski- jeden z bardzo zdolnych dowódców Marynarki Wojennej, pilot, oraz specjalista okrętów podwodnych,/ On to odbierał od O.R.P Orła i Sępa w Holandii/. Śmierć jego to ogromna strata dla M.D.L. sparaliżowała tamtejsze dowództwo i dalsze losy Morskiego Dywizjonu Lotniczego. Wspominam o tym ponieważ też służyłem w M.D.L. i znałem osobiście komandora Szystkowskiego. Morski Dywizjon Lotniczy jako jednostka taktyczna lotnicza przestała istnieć nie odegrała żadnej roli w czasie dalszych losów wojny tracąc wszystkie samoloty na ziemi i wodach zatoki Puckiej, a nie w walkach w powietrzu. Dla mnie było to całkiem niezrozumiałe , posiadając zdolne do walki samoloty nie użyć ich do walki z wrogiem, a tak się prosił krążownik niemiecki stojący w porcie w Gdańsku o zbombardowanie nocą.

Ale właśnie zabrakło takiego dowódcy jak komandor Szystkowski. Załoga Morskiego Dywizjonu Lotniczego, bierze udział w obronie Helu, spisała się dzielnie. Powracam do Gdyni, dzień i września godzina 5.30 budzi nas alarm przeciwlotniczy w porcie , po powrocie z nocnego patrolu część załogi, która miała wartę już na posterunkach bojowych, reszta odpoczywających już dobiega. Ale tu znowu coś nie tak jak powinno być, nadleciały trzy samoloty niemieckie na port, a na razie nikt do nich nie strzela, dopiero po paru minutach O.R.P.Wicher, stojący na redzie otwiera ogień do samolotów, za nim reszta okrętów stojących w porcie, ale to wszystko już za późno, samoloty odleciały. Jak się okazało, okręty otrzymały meldunek,że będą przelatywać nasze samoloty, dopiero po rozpoznaniu czarnych krzyży na samolotach otwarto ogień, szczęście że samoloty nie zrzuciły bomb. na takie skupisko jednostek znajdujących się w porcie, ale zrobiły tylko zdjęcia i odleciały. Jeszcze jedna niewiadoma jak do tego mogło dojść, nie wyjaśniona. Po chwili umilkły działa i wszelka broń przeciwlotnicza, zapanowała cisza, w porcie zapanował ruch, po chwili już wypływają z portu mniejsze jednostki, nasz okręt po 10 minutach opuszcza port, kto tylko może i jest gotowy do wypłynięcia z portu czyni to, każdy wie że pozostanie w porcie to najgorsze co może uczynić. Wiemy że lada chwila nastąpi nalot wrogich samolotów, gdy tylko otrzymają zdjęcia od poprzedników, podczas nalotu samolotów wroga wyjście z portu będzie bardzo utrudnione ze względu na wąskie wyjście z portu na redę. O.R.P.Mazur pobierający paliwo nie zdążył opuścić portu przed powtórnym nalotem, z niewiadomych mi powodów nie opuścił portu O.R.P.Nurek. Może upłynęło pół godziny gdy na port runęła nawała samolotów wroga, nadlatywały ze wzgórza Oksywia, lala za falą niezliczona ilość, bo kto miał czas na liczenie, inne samoloty kierowały się na nasze okręty znajdujące się na wodach zatoki gdańskiej. Rozszalało się piekło, od padających bomb, woda zalewała okręty, tak blisko padały bomby. Nasze okręty nie tylko że same musiały odpierać naloty skierowane na nie, ale miały za zadanie osłonę ogniową nad O.R.P.Gryf-był lo najnowszy, jak i największy nasz okręt, stawiacz min, posiadał Około 600 set min morskich na swym pokładzie. Niemcy wściekle atakowali ten okręt, woda wokół okrętu szalała jak podczas sztormu, zalewała pokład nie tylko wodą ale odpadami bomb padających bardzo blisko okrętu raniąc marynarzy na pomostach i pokładach przy działach. Na skutek skoncentrowanej naszej obrony przeciwlotniczej nad O.R.P. Gryf, samoloty wroga nie odważyły się zniżyć lotu i poprawić celność. A jednak są duże straty w ludziach, ginie trafiony odłamkiem bomby dowódca okrętu Komandor por. Kwiatkowski, kilku oficerów i podoficerów, oraz marynarzy. Nie próżnowała również nasza artyleria przeciwlotnicza na lądzie wspierając swym ogniem. Od pierwszych bomb na port został zatopiony O.R.P. Nurek wraz z całą załogą. Nikt się nie uratował.

O.R.P.Mazur przyjął walkę z samolotami w porcie, nie zdążył wypłynąć. Niemcy mieli zadanie ułatwione, okręt unieruchomiony jest łatwym celem, atakowali wściekle, są zabici i ranni na okręcie, okręt zostaje trafiony bombą, ale broni się nadal, odciągają zabitych i rannych od dział, zajmując ich miejsce, walka trwa nadal, okręt zaczyna tonąć woda zalewa pokład, już sięga do pasa, a załoga walczy nadal, ostatnia bomba trafia, to już koniec. Relację tę opowiadał mi kolega, który się uratował na Helu. Tak zapisała załoga O.R.P. Mazur ostatnią swą kartę historii, swego okrętu. Była to druga ofiara naszych okrętów w tym dniu, od bomb wroga. Ocaleli z załogi Mazura brali udział w obronie Helu.

Minął pierwszy dzień wojny, co przyniesie następny?

Mój okręt na którym pływałem podczas wojny, był stosunkowo małą jednostką, trałowiec i stawiacz min morskich. Był okrętem dosyć szybkim i zwrotnym nie łatwym do zbombardowania, tym bardziej że jego dowódca znał swój fach.

asysta
Okręt RYBITWA
Mieliśmy nadzieję, że noc przyniesie nam wypoczynek, ale o godzinie 23-ciej alarm z portu na Helu gdzie cumowaliśmy. Odpływamy na nocny patrol i stawianie min. Chociaż zmęczenie nie minęło ochoczo idziemy wykonywać zadanie bojowe. Na okręcie pełne zaciemnienie, zadanie musi być wykonane w największej tajemnicy i ciemności. Wiemy,że w każdej chwili możemy spotkać wrogi okręt, ale tym razem udało się, po paru godzinach byliśmy znowu na Helu.

Następny dzień znowu naloty, zostaje trafiony nasz bliźniaczy okręt, O.R.P. Mewa, bomba trafia w działo okrętowe, ginie cała obsługa działa, widziałem jak kilku z obsługi działa wylatuje za burtę, dowódca ranny, okręt unieruchomiony, nasz dowódca spieszy na pomoc, bierzemy Mewę na hol, wiemy że teraz nie mamy szans na żadne uniki przed bombami, ale nasz dowódca decyduje się na ryzyko, postanawia unieruchomiony okręt wraz z zabitymi i rannymi doholować do portu na Helu.

I znowu dopisało nam szczęście, dostarczyliśmy uszkodzony okręt do portu na Helu. Z Gdańska słychać nadal kanonadę, to działa z pancernika Szlezwik ho Istajn bombardują Westerplatte. Muszę tu nadmienić, że pancernik ten miał działa kaliber 280 mm mogący ostrzeliwać Hel. Nasza najcięższa bateria znajdująca się na Helu posiadała cztery działa kaliber 150 mm i mniejszy zasięg. Nasza flota była za słaba aby móc swobodnie przeprowadzić działania zaczepne przeciw silnej flocie niemieckiej, tym bardziej, że nasza flota została pomniejszona o trzy jednostki nowoczesne jakimi były O.R.P.- Grom-Błyskawica i Burza.

Na razie bateria Laskowskiego powstrzymywała zapędy floty niemieckiej, działającej w zatoce Gdańskiej, w pewnej odległości, ale na jak długo miało się to okazać wkrótce. Nasze łodzie podwodne działały w sektorach poza zatoką Gdańską, ponieważ wody te nie były bezpieczne ze względu na niemieckie lotnictwo. Nie byliśmy w stanie udzielić żadnej pomocy broniącej się załodze Westerplatte. Jak się dowiedzieliśmy wszystkie miny znajdujące się na O.R.P. Gryf zostały wyrzucone w wody zatoki, jaka strata, przecież mogły być postawione jako zagrody minowe w Zatoce Gdańskiej, czy na morzu, przeciwko flocie niemieckiej.

Lotnictwo niemieckie coraz bardziej stara się całkowicie zniszczyć nasze pozostałe jednostki floty, coraz częściej dowiadujemy się o zatopieniu czy uszkodzeniu naszych okrętów. W porcie na Helu przy nadbrzeżu stoją uszkodzone O.R.P. Gryf i Wicher, ale z załogami i czynną artylerią. Jaka radość panowała u nas gdy zestrzelone samoloty wroga waliły się w morze. Niemcy jednak nie odważali się atakować nas zbyt nisko, mieli respekt. Wypatrywaliśmy na niebie naszych samolotów, ale nie doczekaliśmy się przez cały czas wojny. Po kilku dniach jesteśmy bardzo wyczerpani, ponieważ po jednej wachcie, jak na przykład ja w maszynowni, musiałem zmienić załogę przy cekaemach na pomoście, zamiast wypoczywać.

Pewnej nocy popłynęliśmy do portu w Jastarni, tam stały przy nabrzeżu uszkodzone okręty bliźniacze O.R.P. Czapla i Żuraw, oraz kutry jak i inne pomocnicze jednostki. W nocy nasz dowódca daje sygnał odkotwiczenia, płyniemy w zupełnym zaciemnieniu do krypy zakotwiczonej w zatoce puckiej, pobieramy miny, następnie płyniemy w największej ciszy na stawianie zagrody minowej, noc ciemna, że oko wykol, praca bardzo niebezpieczna, najmniejsza nieostrożność a można wypaść za burtę porwany przez linę kotwiczną miny. Wypadnięcie za burtę to śmierć, pomocy nikt nie udzieli. Przy tak ciemnej nocy, nikt nie zobaczy człowieka w morzu, reflektora nie wolno używać, nasza obecność musi pozostać tajemnicą. I tym razem udało się zmylić czujność wroga, chociaż w drodze powrotnej słyszeliśmy szum motorów okrętu niemieckiego, oraz migoty świateł na wrogim okręcie. Widocznie czuli się bezpiecznie na tych wodach, przypuszczali, że nasza flota została całkowicie zniszczona, tym bardziej, że nasze pozostałe okręty nie wypływały we dnie na wody zatoki.

asysta
Okręt Czajka i RYBITWA
Jak wspomniałem na Helu w porcie stał uszkodzony O.R.P. Gryf i Wicher, posiadał czynną artylerię, pewnego dnia, daty już nie pamiętam, widziałem jak z portu w Gdańsku wypłynęły trzy niemieckie kontrtorpedowce. Gdy okręty te znalazły się w zasięgu dział naszego Wichra ten otwarł ogień ze swych dział. Niemcy również otwarli ogień. Była to pierwsza walka naszego okrętu. Już po drugiej salwie Wichra został trafiony niemiecki okręt zaczaj się palić, drugi pod dymną zasłoną uciekł poza zasięg dział Wichra. Niemcy wezwali swe lotnictwo, może nie mineto pół godziny gdy nad port na Helu nadleciała masa ich samolotów. Rozpętało się piekło, jedne samoloty po zrzuceniu bomb odlatywały, następne nadlatywał) by zrzucić śmiercionośny ładunek, chociaż nasze wszystkie działa okrętowe, jak i lądowe odpierały jak mogły wściekłe ataki wroga, chociaż wszelka broń przeciwlotnicza jaka tylko była zdolna jeszcze do walki strzelała, chociaż zostało zestrzelonych parę wrogich samolotów, bomby dosięgły celów.

Tonie Wicher i Gryf, zostaje uszkodzone jedno działo baterii Laskowskiego, port potwornie zniszczony, porozwalane falochrony nabrzeża, zniszczony suchy dok, porozwalane zabudowania portowe, zdawać by się mogło, że to już koniec ale do końca jeszcze nie tak blisko.

Padło Westerplatte w Gdańsku zapanowała złowroga cisza, ze skąpych radiowych wiadomości jakie jeszcze docierają do nas, wiemy że Niemcy na wszystkich frontach w głębi kraju odnoszą sukcesy, spychają nasze armie, które zmuszone przewagą lotnictwa wroga, cofają, się. 1 na naszym froncie lądowym wybrzeża nie jest najlepiej. Niemcy wypierają nasze wojska na Oksywie, podchodzą w okolicę Babich Dołów, dnia a było to może 17 czy 18 września w porcie w Jastarni znajdowały się nasze trzy okręty O.R.P. Rybitwa-Jaskółka-Czajka, jeszcze zdolne do działań, dowódcy tych okrętów otrzymali zadanie podpłynąć jak najbliżej okolicy Babich Dołów i ostrzelać Niemców, którzy bezkarnie plażą podchodzą, w stronę Oksywia, stromy, wysoki brzeg chroni ich od ognia naszych. Następuje natychmiastowe odkotwiczenie trzy nasze okręty prują wody zatoki cała. naprzód, aby jak najbliżej brzegów. Następuje całkowite zaskoczenie Niemców, nasze jednostki otwierają ogień, działa z tak bliskiej odległości- może było około trzech kilometrów, czynią straszne spustoszenie w szeregach wroga, nie mają gdzie uciekać. Strome brzegi z tyłu napierają ich masy samochody- tabory, ludzie uciekający w popłochu, w to wszystko walą nasze pociski, jakaż radość na naszych twarzach, wreszcie i my możemy pokazać lwi pazur a tak się czuli bezpiecznie na tej plaży.

Okręty nasze waliły w Niemców do ostatniego pocisku, następnie powrót do portu w Jastarni. Podczas powrotu byłem świadkiem jak niemiecki samolot bombowiec runął za naszą rufą okrętu w morze około 30-40 metrów. Nie wiem czy został on zestrzelony przez naszą artylerię, czy nie zdążył pilot wyprowadzić samolotu z nurkowania, nasz dowódca wykonał ciasną rundę wokół rozerwanych szczątków jakie pozostały po samolocie. Było to wszystko co mogliśmy uczynić dla obrońców Oksywia. Nadszedł 19 -ty dzień września kapitulacja, dzielny dowódca obrony lądowej wybrzeża popełnia samobójstwo by nie oddać się w ręce wroga. Teraz pozostał tylko wąski skrawek półwyspu Hel ostatni skrawek wolnej Ojczyzny.

Teraz Niemcy wszystkie swe siły zwracają przeciw nam, mają nadzieję,że potrwa to parę dni, ale złudne ich nadzieje, ciężki będzie to orzech dla nich do zgryzienia. Za Babie Doły Niemcy wykonali zaraz po południu tego samego dnia zmasowany nalot samolotów szturmowych na port w Jasiami, zakotwiczone tu nasze okręty miały pobrać z nabrzeża przygotowane dla nas miny morskie. Nasz dowódca widząc,że nie zdążymy wyjść z portu, samoloty już nadlatują daje rozkaz opuszczenia okrętu. Biegiem uciekamy w kierunku lasu. To samo czynią załogi naszych sąsiadów, wiedząc,że w tak małym porcie sami bez niczyjego wsparcia skazani jesteśmy na zagładę. Jeszcze nie zdążyliśmy wszyscy dobiec do lasu, gdy już bomby lecą na port, a tam na nabrzeżu około 60-ciu min morskich, gdy te wybuchną to z całej Jastarni wraz z nami nie pozostanie śladu.

asysta
Okręt Mewa, czajka i RYBITWA
Leżymy patrząc na zagładę naszych okrętów, już widzimy jak stojący może ze dwa metry od naszego okrętu O.R.P. Jaskółka, otrzymał trafienie, pali się. Płomienie liżą miny stojące tuż, tuż obok jej burty. Okręty chylą się jak na dużej fali od wybuchów padających bomb. Nasz okręt jak na razie stoi nie wiemy czy trafiony, czy nie. Samoloty po dokonaniu dzieła niszczenia portu lecą w naszym kierunku,zaczynają szatański taniec nad naszymi głowami, siejąc z karabinów maszynowych. Leżymy na ziemi niczym nie osłonięci, nakrywamy tylko głowy rękami jak gdyby miało to nam co pomóc, ścięte gałęzie lecą na nas, myślę tylko kiedy przeznaczony pocisk ugodzi mnie, czy to będzie koniec mej wojaczki.

Ale nic się takiego nie dzieje, naraz nastaje cisza, nie słychać samolotów, słychać tylko szum ognia w porcie i wybuchy pocisków, jakieś głuche. Na O.R.P. Jaskółka bomba trafiła w komorę amunicyjną, pali się, pociski działowe wybuchają w wodzie, okręt osiada na dnie portu zmniejszając pożar. Mój okręt też otrzymał trafienie, bomba przebija pokład, przebija drugi pokład min głębinowych, oraz dno okrętu nie wybuchając. Burty podziurawione od odłamków bomb, komora min cała zalana wodą, ale Rybitwa trzyma się na wodzie, wymaga remontu, którego nie ma gd/.ie przeprowadzić, dok na Helu zatopiony. Aby okręt nie dostał się w ręce wroga przed kapitulacją został zatopiony. Załoga naszego okrętu jak i innych otrzymuje nowe przydziały w obronie lądowej Helu. Bardzo smutne było nasze pożegnanie z naszym okrętem, ileż lat ja pływałem na nim, ile łączyło mnie z nim wspomnień radosnych i ostatnio smutnych. Działo zostało wymontowane cekaemy zabrane na ląd. Otrzymałem dwie obsługi C.K.M-ów udając się z marynarzami na punkt przeciwdesantowy w Jastami-Bór. Broń ta zabrana z naszego okrętu służyła do dnia kapitulacji. Niemcy teraz już z morza, powietrza i Oksywia, Pucka ostrzeliwują Hel, pancernik niemiecki opuścił port w Gdańsku, lecz nadal gdy tylko znalazł się w zasięgu baterii helskiej wszystkie działa okrętowe zamontowane na lądzie otwierały do niego ogień, zmuszając go do wycofania na bezpieczną dla niego odległość. Natomiast on miał nas w zasięgu swych ciężkich dział i raził ogniem.

Spotykałem niewypały w niewielkiej odległości od naszego szałasu, bo taki tylko służył nam za wypoczynek podczas zmiany wachty. Jeden z takich niewypałów leżał w odległości jakich 10-ciu metrów . gdyby eksplodował nic by z nas nie pozostało, średnicy 280 mm, długi około 80 cm. Stanowisko na umieszczenie c.k.m. zostało wybrane przeze mnie w niewielkiej kotlince na zalesionym brzegu, na niewielkim wzniesieniu, ponad plażą od strony pełnego morza. Podnieśliśmy przedpiersie przed c.k.m. i dobrze zamaskowali. Żadnych umocnień nie można było zrobić, nie było z czego sam piach. Przecież i tak na nic by się nie przydało, liczyliśmy tylko na szczęście, że pociski z okrętów, czy bomby lotnicze nie trafią w nas. Mamy wiadomości, ze Niemcy zdobyli naszą stolicę, Warszawa milczy, a więc prawdopodobnie tylko nasz skrawek lądu na Helu, jeszcze jest wolny, tu powiewają jeszcze nasze flagi państwowe, których wróg nie może znieść. Zaczyna się odczuwać brak żywności, amunicji topnieje załoga Helu. Niemcy spychają naszą obronę metr za metrem, w okolicy Chałup półwysep zostaje przerwany naszymi torpedami celem powstrzymania naporu wroga. Nie na długo jednak to wstrzymało napór wroga, czekamy kied> zostaniemy wysiani na pierwszą linię frontu. Niemcy zrzucają ulotki, głosząc bezcelowość naszej walki, nie odnosi to jednak żadnego skutku, nikt nie myśli o kapitulacji. Sytuacja staje się coraz bardziej gorsza. Dowództwo obrony Helu widząc, że sytuacja jest beznadziejna zastanawia się nad kapitulacją. W dniu 1 października otrzymuję wiadomość oficjalną o wstrzymaniu działań wojennych i kapitulacji, która ma nastąpić 2-giego Października.

Ostatnia noc moja na posterunku. Otrzymałem meldunek że broń należy dostarczyć rano na punkt zbiórki, tam zostanie przekazana Niemcom. Meldunek potwierdziłem, jednak postanowiłem cekaemy wraz z amunicją zakopać w ziemi. W ostatnią noc postanowiłem sam czuwać, dobrałem jednego z najzaufańszych jak mi się wydawało z marynarzy do wykonania zadania. Reszcie poleciłem spać. Gdy wszyscy posnęli wyjaśniłem cel postępowania, pytając marynarza czy złoży mi przysięgę dochowania tajemnicy z czynności jakie teraz wykonamy. Zgodził się bardzo chętnie, nie zawiódł mego zaufania. Rozebraliśmy cekaemy zakonserwowali, owinęli w nasze koce i zakopali wraz z amunicją w niewielkiej odległości od placówki. Piasek wyrównali, posadzili krzew maskując całkowicie.

Rano zauważyłem w niedalekiej odległości eskadrę niemieckich okrętów, płynęła wzdłuż półwyspu, w pewnym momencie powietrzem targnął silny wybuch, to jeden z okrętów wroga wyleciał na naszej minie.

W pozostałe okręty jakby piorun strzelił, wiały wgłąb morza, nikt nie myślał o ratowaniu tonących, z zegarkiem w ręku widziałem, że po 1,5 minucie nie pozostało śladu z okrętu. Dopiero może po 15-stu minutach zbliżyły się motorówki niemieckie na miejsce tragedii. Po wojnie zgłosiłem w dowództwie Marynarki Wojennej o zakopanych cekaemach w Jastarni-Bór. Może jeszcze do dnia dzisiejszego lam się znajdują, specjalnie nikł się tym nie zainteresował, moje zdrowie leż wówczas było lak złe, że nie mogłem sam wyjechać do Gdyni.

O wyznaczonej godzinie rano zaprowadziłem moich podwładnych na miejsce zbiórki, jeszcze nie wspomniałem o zapytaniach mych marynarzy, co się stało z naszą bronią, odpowiedziałem im, że podczas ich snu zdałem broń naszemu patrolowi, który po nią przyszedł, nic więcej o niej nie wiem. To samo opowiedział Marynarz, który czuwał w nocy wraz ze mną.

Po powrocie na miejsce wyznaczonej zbiórki zauważyłem stos porzuconej broni, przeważnie zdekompletowanej, dalej stojących grupami; oficerów, podoficerów i marynarzy, nikt nawet nie zapytał o naszą broń, każdy myślami był gdzieś daleko -co to teraz będzie, czy Niemcy dotrzymaj,) podpisanych warunków kapitulacji, między innymi mieliśmy być zwolnieni do domów. Jak się okazało po ich wkroczeniu były złudne nadzieje. Około godziny 10-tej w pobliżu naszej polanki ukazali się lotnicy niemieccy z automatami wycelowanymi w nas. W tym momencie kłoś zaczął śpiewać nasz hymn, wszyscy w postawie na baczność a było nas około 100 osób odśpiewało wraz Z nim. Widziałem przez łzawiące oczy jak wielu płakało, nie można było powstrzymać cisnących się łez- chociaż to podobno nie po męsku. Niemcy zaskoczeni nie reagowali, po zakończeniu pieśni podeszli do naszej grupy, coś pytali, ale nikt z naszych nie rozumiał. A właściwie nie chciał rozumieć ten kio rozumiał.

Moje losy jenieckie.

St. Tatara
Niemcy ustawili nas w kolumnę i prowadzili w stronę Jastarni. W porcie stały już niemieckie małe okręty, niektóre już zapełnione marynarzami, gdy okręt na którym się znalazłem wypłynął skierował się w zatokę Pucką, domyśliłem się, że wiozą nas do Pucka. Po przybyciu do portu w Pucku pod silną eskortą przeprowadzono nas do kościoła i zamknięto, była godzina 16-sta.

Rozglądałem się czy nie zobaczę mojej sympatii, która mieszkała w Pucku i zobaczyłem, ona mnie również, stała plącząc, widzieliśmy się przed moim wyjazdem w lipcu. Teraz myślałem jak tu znaleźć możność przekazania mego portfelu z pieniędzmi, zdjęciami, oraz nowego zegarka kupionego w Rydze. Czułem, że należy się wszystkiego pozbyć. Powracam do naszej bytności na niemieckim okręcie, gdy siałem oparty o reling zajęty myślami jak by tu zwiać w Pucku, podszedł do mnie jeden z podoficerów niemieckich i zaczął coś do mnie mówić, nawet nie starałem się go zrozumieć, chociaż dosyć znałem niemiecki. Gdy podszedł bliżej zaczął pokazywać abym dał mu mego orzełka z czapki,oczywiście rozumiałem o co mu chodzi, ale nadal udawałem, że nie rozumiem. Znalazł się jeden ze starszych podoficerów i zaczął mi tłumaczyć o co chodzi Niemcowi, odpowiedziałem, że jeżeli taki uczynny to niech mu da swego , ja dobrze rozumiem o co mu chodzi. Niemiec zaczął być coraz bardziej natarczywszy, zaczął wyciągać rękę w stronę mej głowy. Wówczas widząc że może przemocą zabrać mi orzełka, zdjąłem czapkę, odpiąłem orzełka, ucałowałem i wyrzuciłem za burtę w wody zatoki.

Niemiec wściekły uderzył mnie w twarz, nie wiem jak by się to skończyło, gdyby inny Niemiec nie powstrzyma) swego kamrata, coś mu tłumacząc. Przez całą noc gestapowcy wyciągali z kościoła podoficerów i marynarzy przeważnie z M.S Lotu, niektórych zmasakrowanych wrzucali z powrotem, inni nie wracali. Ja również oczekiwałem swej kolejki. Wywołania przez gestapo, ponieważ miałem również grzeszki na swym koncie u Niemców.

Wspomnę o tym w skrócie:

Podczas mego pobytu w Morskim Dywizjonie Lotniczym w Pucku, byt to rok 1936 pewnego razu zauważyliśmy z kolegami,że wieczorami młodzi ludzie na ciemniejszych ulicach Pucka, wymieniają pozdrowienia przez podnoszenie ręki /pozdrowienie hitlerowskie/. Postanowiliśmy pewnego wieczoru zapolować na nich, sprawić im dobre lanie, tak się stało, doszło nawet do rozlewu krwi. W niedługim czasie zostałem przeniesiony do Gdyni na O.R.P. Rybitwa. Właśnie dwóch z tych kolegów zabrano, byli oni do samej wojny w Pucku.

Ja widocznie uszedłem ich uwadze, stracili mnie z oczu. Następnego dnia oczywiście bez śniadania około godziny dziewiątej wyprowadzono nas z kościoła, prowadząc na dworzec kolejowy, dużo ludzi odprowadzało nas, były również rodziny idących do niewoli- mężów, braci,czy synów, była również i moja sympatia.

której ojciec znajdował się również w niewoli. Po zbliżeniu się jej do kolumny, udało mi się przekazać jej wszystkie rzeczy i nie dostały się one w ręce wroga. Innym Kolegom wszystko zostało zabrane w niedługim czasie. Ponieważ w Wejherowie mieszkał mój brat, dowiedzieliśmy się, że Niemcy będą nas transportować do Woldenbergu przez Wejherowo, wraz z dwoma kolegami postanowiliśmy uciec z transportu kolejowego, tuż za Wejherowem, gdy pociąg wjedzie w lasy, ciągnące się wzdłuż torów kolejowych wieczorem dostać się do mieszkania brata, tam przenocować, przebrać się w cywilne ubrania i przedzierać się do głębi kraju.

Zabraliśmy się do odsunięcia desek w burcie wagonu, wszystko przebiegało pomyślnie, deski nawet dosyć łatwo dało sic poodchylać. towarzysze niedoli zaczęli z ciekawością obserwować nasze poczynania, na pytania co myślimy robić, odpowiedziałem, że chcemy obserwować gdzie nas wiozą. Gdy nadszedł dogodny moment zaczęliśmy otwór powiększać. Lękliwi starsi towarzysze niedoli domyślili się co chcemy zrobić, zaczął się robić szum, zaczęli nam tłumaczyć, że przecież obiecali nas zwolnić, że nie zgadzają się na naszą ucieczkę jak gdybyśmy mieli kogoś pytać o zgodę. Zaczęła się kłótnia pomiędzy nimi a nami, wreszcie zagrozili nam, że siłą nie dopuszczą do naszej ucieczki i zgromadzili się wokół nas. Krzyczeli, że Niemcy za nas ich rozstrzelają, na nic się nasze tłumaczenie do naszej ucieczki nie doszło, cośmy im na upychali to ich ale szansa pierwsza odpadła.

kozmice.pl